
Czytaj dalej...
Podczas pierwszych zajęć na pracowni pielęgniarstwa nic nie budzi większych emocji niż kartka ze zgodzą na ćwiczenie na sobie procedur. Oczywiście można się nie zgodzić, ale wtedy tracimy możliwość ćwiczenia na żywym człowieku i zostaje nam ręka manekina, która jest cała skłuta i wszystko na niej widać jak na dłoni (ależ dziwnie to brzmi 😂).
Sporo ćwiczyliśmy na pracowni, ale jeśli wciąż nie czułyśmy się pewnie organizowałyśmy "piguła party”, czyli imprezę, podczas, której ćwiczyliśmy na sobie iglaste procedury w domowym zaciszu. Znam tez dziewczynę, która sama sobie zakładała wenflony na dłoni przed egzaminem 😨.
Zawsze mnie też trochę śmieszy jak ktoś płacze nad małym krwiaczkiem po wkłuciu jakby, co najmniej rękę mu urwało i przeklina pod nosem pielęgniarkę. Przecież chcemy żeby było jak najlepiej, bo same bardzo dobrze znamy nieprzyjemności związane z tymi procedurami. Czasami było tak, że w ciągu jednych zajęć człowiek dostał zastrzyk domięśniowy, podskórny i jeszcze po dwa wenflony na każdą rękę 😅.
Najbardziej za wszystkich ukłuć nie lubię... nakłuwacza do palców. Serio, odrzuca mnie ten dźwięk a palec boli później kilka dni 😂. U mnie tych procedur uczyłyśmy się na drugim semestrze a do końca czwartego dzięki ogromowi zajęć w szpitalach ze wspaniałymi prowadzącymi mogę śmiało powiedzieć, że nie mam z iniekcjami większych problemów tak samo jak moje koleżanki.
Lęk pacjentów przed praktykantkami często jest niepotrzebny 😊
Komentarze
Prześlij komentarz